SUMIENIE A PRAWDA


Cytat za: J. Ratzinger, Kościół, wspólnota w drodze,cz 2.

Szczere chęci bez odniesienia do prawdy drogą do piekła

(…) Kiedyś jeden ze starszych kolegów, któremu bardzo leżała na sercu sprawa bycia chrześcijaninem w naszych czasach, podczas pewnej dyskusji wyraził opinię, że powinniśmy być naprawdę wdzięczni Bogu za to, że pozwolił tak wielu ludziom być niewierzącymi w zgodzie z własnym sumieniem, w dobrej wierze. Gdyby bowiem otwarły się im oczy i staliby się wierzący, nie byliby w stanie, w świecie takim jak nasz, udźwignąć ciężaru wiary i obowiązków moralnych, jakie z niej wynikają. Zważywszy na to, że idą inną drogą w dobrej wierze, mogą mimo to osiągnąć zbawienie. Tym, co mnie zdumiało we wspomnianym stwierdzeniu, nie był w pierwszym rzędzie pogląd o błędnym sumieniu, udzielonym przez samego Boga, aby za pomocą tego swoistego podstępu móc zbawić ludzi, a więc idea, by tek rzec, zaślepienia zesłanego przez Boga dla zbawienia wspomnianych niewierzących osób. Zaniepokoił mnie przede wszystkim pogląd, że wiara jest jakimś trudnym do udźwignięcia ciężarem, odpowiednim jedynie dla ludzi o wyjątkowo mocnym charakterze. Wyglądało to tak, jakby wiara była jakąś formą kary, a w każdym razie, zbiorem uciążliwych wymagań, którym niełatwo stawić czoła. Według tej koncepcji wiara, daleka od tego, by czynić zbawienie bardziej dostępnym, sprawiałaby, że byłoby ono trudniejsze. Dlatego szczęśliwy powinien być właśnie ten, na którego barki nie został złożony ciężar powinności wierzenia i podporządkowania się temu moralnemu jarzmu, jakie niesie ze sobą wiara Kościoła katolickiego. Błędne sumienie, które pozwala łatwiej żyć i wskazuje drogę bardziej ludzką, byłoby więc prawdziwą łaską, normalną drogą zbawienia. Nieprawda, pozostawanie daleko od prawdy, miałoby być dla człowieka lepsze niż sama prawda. Tym, co ma go wyzwolić, nie jest prawda: to raczej on ma się od niej wyzwolić. (…) W związku z tym rodzą się pytania naprawdę najwyższej wagi: czy taka wiara może być prawdziwym spotkaniem z prawdą? Czy prawda o człowieku i o Bogu jest rzeczywiście tak smutna i przytłaczająca? Czyż nie polega ona właśnie na przezwyciężeniu tego legalizmu i byciu wolnym? Dokąd jednak prowadzi wolność? Jaką drogę nam ona wskazuje? (…) Odniosłem wrażenie, że błędne było również pojęcie sumienia, stojące u podstaw takiego rozumowania. Argumentacja była następująca: błędne sumienie chroni człowieka przed uciążliwymi wymogami prawdy i w ten sposób go zbawia. Tutaj sumienie nie jawi się jako okno, które otwiera się na oścież, ukazując człowiekowi perspektywę prawdy uniwersalnej, która tworzy i podtrzymuje nas wszystkich, a tym samym umożliwia, zgodnie z jej powszechnym uznaniem, solidarnością woli i odpowiedzialnością. (…) Mamy tutaj do czynienia z koncepcją sumienia właściwą liberalizmowi: sumienie nie otwiera wyzwalającej drogi prawdy, która albo nie istnieje wcale, albo jest dla nas zbyt wymagająca. Sumienie jest instancją, która zwalnia nas od prawdy, przeradza się ono w usprawiedliwienie niepodważalnej subiektywności, jak również w usprawiedliwienie konformizmu społecznego, który – jako minimalny wspólny mianownik dla różnych podmiotowości, ma za zadanie uczynić możliwym życie w społeczeństwie. Obowiązek poszukiwania prawdy zanika, podobnie jak zanikają wątpliwości co do ogólnych tendencji panujących w społeczeństwie i co do spraw, które stają się w nim przyzwyczajeniem. Wystarczy być pewnym swoich opinii, jak też dostosować się do opinii innych. Człowiek zostaje zredukowany do swoich powierzchownych poglądów, a im są one płytsze, tym lepiej dla niego.

Jaskrawy przykład absurdalności subiektywizmu:

kanonizacja Hitlera

To, co w tej dyskusji było dla mnie jasne jedynie marginalnie, stało się w pełni oczywiste nieco później, przy okazji koleżeńskiej rozmowy, na temat usprawiedliwiającej mocy błędnego sumienia. Ktoś miał zastrzeżenia do tej tezy, twierdząc, że jeśli miałaby ona walor powszechny, wówczas nawet członkowie nazistowskiej SS byliby usprawiedliwieni i powinniśmy ich szukać w niebie. Dokonali oni bowiem okrutnych zbrodni z fanatycznym przekonaniem, a także mając w sumieniu całkowitą pewność, że postępują właściwie. Na co ktoś inny odpowiedział z najwyższą prostotą, że tak właśnie było: bez wątpienia Hitler i jego wspólnicy, którzy byli głęboko przekonani o słuszności swojej sprawy, nie mogli postąpić inaczej, a zatem – pomimo że ich czyny były obiektywnie przerażające – na płaszczyźnie subiektywnej postępowali oni moralnie dobrze. Zważywszy na to, że podążali za swoim sumieniem, chociaż było ono wypaczone, trzeba uznać, że w ich mniemaniu postępowali moralnie i dlatego nie można poddawać w wątpliwość ich wiecznego zbawienia. Po tej rozmowie byłem całkowicie pewien, że w tej teorii o usprawiedliwiającej mocy subiektywnego sumienia coś się nie zgadzało: inaczej mówiąc byłem pewien, że koncepcja sumienia, która prowadziło do takich wniosków, musiała być fałszywa. Niezachwiane bowiem subiektywne przekonanie i wynikający stąd brak wątpliwości i skrupułów, bynajmniej nie usprawiedliwiają człowieka.  (….) Poczucie winy, które niszczy fałszywy spokój sumienia i które można określić jako sprzeciw sumienia przeciwko egzystencjalnemu samozadowoleniu, jest człowiekowi tak samo potrzebne jak ból fizyczny, będący symptomem pozwalającym odróżnić zaburzenia od normalnych funkcji organizmu.  (…) W Psalmie 19.,13 zawarte jest następujące stwierdzenie, zasługujące na to, by ciągle brać je pod rozwagę: >>Kto jednak dostrzega swoje błędy? Oczyść mnie od tych, które są skryte przede mną<<(J. Ratzinger, Kościół, wspólnota w drodze, wyd Jedność, Kielce 2009,.s. 148-156)

CDN. O. Mariusz Bigiel SJ


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *